o. Paulin Maria

 

o. Paulin Maria – Dlaczego zostałem franciszkaninem?

 

Doskonale pamiętam moją pierwszą lekcję religii. Miałem wtedy 7 lat i po raz pierwszy w życiu poczułem, że ktoś zdjął z moich oczu zasłonę, jaka do tej pory przysłaniała mi świat. Poznałem rzeczywistość, której do tej pory nie znałem a oczyma wyobraźni oglądałem historie opowiadane przez s. Faustynę – moją katechetkę. A opowiadać potrafiła cudownie! S. Faustyna stała się moim wielkim autorytetem, kimś bardzo kochanym. Z niecierpliwością oczekiwałem kolejnych spotkań i nic nie sprawiało mi tyle radości, co kolejne lekcje katechezy. Po kilku latach moi Rodzice zmienili mieszkanie i właśnie wtedy przeprowadziliśmy się do wrocławskiej dzielnicy Karłowice. Było to doświadczenie trudne: nie chciałem opuszczać moich kolegów, nie mogłem też sobie wyobrazić, że to nie s. Faustyna, ale zupełnie ktoś inny będzie uczył mnie religii...

Na Karłowicach zetknąłem się z franciszkanami. To byli dziwni księża: nosili brązowy strój z kapturem przepasany biały sznurem z trzema węzłami. Zawsze uśmiechnięci, zawsze bardzo serdeczni i troskliwi szybko zyskali moją sympatię. Moi nowi katecheci zmieniali się jak w kalejdoskopie: o. Wacław, o. Bonifacy, o. Bogumił, o. Roman... Każdy był inny, ale wszyscy mieli w sobie coś, co przyciągało do nich jak magnes. Jak dotąd nie wyobrażałem sobie księdza, który przyjeżdżałby rowerem na osiedlowe boisko by grać z dzieciakami w piłkę albo, żeby miał tyle czasu i chęci by zabierać dzieci na wycieczki do Kłodzka czy na Górę Świętej Anny. Wszyscy oni byli bardzo bliscy, bezpośredni, wzbudzali zaufanie. W kościele mogłem przebywać od rana do wieczora. W takiej atmosferze stopniowo i powoli rodziło też się moje powołanie. Najpierw zostałem ministrantem. Mój opiekun, o. Wacław, zaprzyjaźnił mnie ze św. Franciszkiem. Często organizował nam różnego rodzaju konkursy o Biedaczynie z Asyżu, dużo o Nim opowiadał. Nie było kazania czy katechezy bym nie słyszał czegoś o św. Franciszku. Poznawałem go lepiej, coraz bardziej wydawał mi się bliski. Z wypiekami na twarzy przeczytałem wszystkie dostępne wówczas książki, przejrzałem albumy, nauczyłem się wielu piosenek. Dzięki franciszkanom po dziś dzień żaden święty nie pociąga mnie do Boga tak bardzo jak On – św. Franciszek!

Dziś sam jestem jednym z duchowych synów Serafickiego Patriarchy i jako franciszkanin stawiam sobie te pytania, czy św. Franciszek jest jeszcze potrzebny światu? Czy warto być franciszkaninem? Dla mnie odpowiedź jest bardzo oczywista. Ponieważ pracuję w szkole, gdzie jako wychowawca i katecheta towarzyszę gimnazjalistom w ich trudzie poznawania Boga i umiłowania Kościoła, dostrzegam jak bardzo konieczne jest towarzyszenie innym w ich podźwignięciu się przede wszystkim z ubóstwa duchowego. Potrzeba Boga bywa skutecznie zagłuszana przez dobra materialne, które czyni się nowym bożkiem. Pieniądze, pieniądze, pieniądze przysłaniają wszystko. Liczy się wykształcenie, dobra praca, odpowiednia społeczna pozycja. To jest nowa katecheza głoszona często nawet przez samych rodziców i nauczycieli. „Takie są czasy” słyszę często usprawiedliwienie. Brakuje miłości w rodzinie, więc tym bardziej nie potrafimy kochać Pana Boga. „Miłość nie jest kochana!” - płakał św. Franciszek. Dzisiaj ten szloch słychać nadal. W szkole obserwuję to na co dzień, jak bardzo młodzi potrzebują Boga, którego my – franciszkanie – odkryjemy im jako „najwyższe Dobro i samo Dobro”. Jak bardzo potrzebują ludzi, którzy nie tyle będą ich osądzali, ale wezmą na swoje ramiona ich trud i duchową nędzę. Tak samo jak kiedyś, potrzebujemy głosicieli i świadków Jezusowego „Pokoju i Dobra”, które niósł ze sobą św. Franciszek.



o. Paulin Maria

Adamowski OFM

 

Czekamy na wasze zaproszenia
 
 
 
jesteś 150373 odwiedzający (350611 wejścia) Zapraszamy ponownie
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja